Po obiedzie wybrałem się w kolejną trasę. Silny wiatr skutecznie mnie spowalniał.
Tym razem do picia zabrałem herbatę w termosie (dziwne jak na lipiec ;)). Tradycyjnie podczas jazdy goniły mnie wiejskie kundle.
Podczas jednego postoju nadjechał kombajn. Musiałem szybko uciekać na pobocze (nie było to łatwe), bo minięcie się na wąskiej dróżce z takim potworem jest praktycznie niemożliwe.
Po powrocie musiałem jeszcze jechać do Biedronki i przywieźć kilkanaście kg zakupów.
Od rana było pochmurno i padał deszcz. Po południu przestał, jedynie trochę popadywało. Nie przestraszyłem się deszczu. Zabrałem rzeczy i wyjechałem :)
Nie przejmowałem się okresowymi opadami. Gdy jechałem przez las, nagle zaczęło padać mocno. Przyspieszyłem i dalej już nie padało :) W Przyłęku znów zaczęło lać, ale mimo tego jechałem dalej. W kolejnym lesie deszcz ustał :) Byłem nieco przemoczony, ale szybko wyschnąłem. Po pokonaniu leśnej drogi, pełnej wystających korzeni, dotarłem wreszcie do asfaltu.
To fotka roweru na trasie. Spóźniona, ale zawsze ;)
Dalsza jazda była utrudniona z powodu silnego wiatru. W jednej wsi znowu tłukłem się kamienną drogą, w dodatku pod górę.
Niedługo potem nadeszły ciemniejsze chmury, ale na szczęście jechałem już do domu.
Na jutro zapowiadają burze, więc dzisiaj wybrałem się w kolejną trasę. Najpierw pojechałem po ziemniaki, potem uszykowałem się i wyjechałem.
W celu uniknięcia prażącego słońca jechałem przez las taką kamieną drogą :)
Dalej, pod przejazdem kolejowym, musiałem przejechać przez ogromną kałużę. Udało się to zrobić bez wpadki :) Potem nową drogą asfaltową do pewnej wsi i prosto do naszego miasteczka.
Prognozy straszyły lokalnymi burzami na południu kraju. Mimo tego wybrałem się dzisiaj w dłuższą trasę.
Wyjechałem z domu po 14:00. Ogromny błąd, jaki popełniłem, to niezabranie czapki na głowę. Słońce przygrzewało. Dobrze, że okresami zachodziło za chmury.
Pojechałem kolejną polną drogą, której nie znam. Okazało się, że prowadzi ona do wsi, przez którą wielokrotnie jechałem. Odbiłem więc w innym kierunku, inną polną drogą. Wyjechałem nią na krajówce w Lubachowach.
Tiry przejeżdżające zbyt blisko mnie skłoniły mnie do skrętu w spokojną, leśną drogę rowerową.
Gdy przejeżdżałem przez fragment lasu na polu, rzuciła się na mnie cała armia jusznic deszczowych. Chmara natrętnych owadów odpuściła dopiero na otwartej przestrzeni.
Niby niewielka chmura, a tyle deszczu z niej leciało. Dziwne zjawisko ;)
Po powrocie do domu pojechałem kolejną, znaną sobie dłuższą trasą do Biedronki.
Sobota rozpoczęła się pochmurnie. Kiedy jechałem do Częstochowy na kurs prawa jazdy, lał deszcz. Popołudnie było już gorące i słoneczne, więc wybrałem się na wycieczkę :)
Pojechałem sobie pewną polną drogą, jednakże wyjechałem nią w tym samym miejscu ;) Niebo szybko się zachmurzyło, ale nie skróciłem drogi. Przy okazji rozjeździłem nową oponę.